Witam się. Witam w
rękodzielniczym światku bloggerów. Zacznę tu historią o tym, jak to było.
Moja przygoda z haftem
zaczęła się, kiedy - gdzieś między bezrobociem a depresją -
moja prawie teściowa próbowała mnie przekonać, że haft
krzyżykowy winien być wrodzoną umiejętnością oraz wizytówką
każdej przyzwoitej dziewoi.
Nie zapałałam miłością
do tej techniki, ani też do imion wyszywanych na ręcznikach oraz
monochromatycznych motywów roślinnych na ścierkach kuchennych. Nie
ujmując haftowi krzyżykowemu (do którego jednak udało mi się
przekonać – o wiele później i w wersji przybliżonej naszym
czasom), to nie było "to".
Kilka lat później, na
straganach Hali Targowej w Krakowie, dojrzałam książeczkę "Haft
dla dzieci" Jadwigi Turskiej (nie wiem skąd "dzieci" w tytule, bo z zasady dzieci i igły to chyba nienajlepsze połączenie). Jako zbieracz absolutnie
bezużytecznych przedmiotów i książek, capnęłam ją i już
wyciągając 5 złotych z portfela pomyślałam – Oto kolejna
książka, która wyląduje na stosie innych, podobnych, bo przecież
nigdy nie zabiorę się za haft. Dotarłwszy jednak do domu,
stwierdziłąm, co mi tam, raz kozie śmierć, spróbuję. Od tego
momentu zapomniałam o spaniu i jedzeniu na kilka dni. I tak się
zaczęło.
Książka faktycznie nie
służyła mi długo i po kilku dniach spoczęła jednak na tym
stosie. Mimo mego absolutnego oddania i sentymentu stwierdzam, że
nie wszystkie opisy trafiły bez przeszkód do tej części mojego
mózgu, która odpowiada za haft, więc zaczęłam reaserch w
internetach, które to, zachęciwszy bogactwem informacji, kolorów
i tutoriali, pochłonęły mnie bez reszty.
CDN